Artykuły » Wypędzeni » W poszukiwaniu prawdy
Minęło już kilkadziesiąt lat od zakończenia II Wojny Światowej. Pochłonęła ona miliony ofiar. Często ich losy nie są do końca znane. Rodziny zmarłych nie mają pojęcia, że groby bliskich są w innych miejscach niż sądzą. Dopiero przypadek lub dociekliwość spadkobierców rzuca nowe światło na minione wydarzenia.

Taki los spotkał rodzinę Durków. Bohaterem tego artykułu jest Roman Durek. Urodził się 28.02.1901 roku w Osłominie leżącym w ówczesnym powiecie Wolsztyńskim. Pochodził z wielodzietnej rodziny, sześciu braci i dwie siostry. Ukończył szkołę powszechną. Jako nastolatek brał udział w wojnie polsko- bolszewickiej z 1919r, służąc w wojsku polskim. Po 1921 roku zatrudnił się w Elektrowni Miejskiej w Poznaniu (obecnie Gazownia Poznań) na stanowisku elektryka. W następnych latach miały miejsce dwa wydarzenia, które jak później się okazało miały znaczący wpływ na losy pana Romana. W 1929 r. nasz bohater uległ wypadkowi podczas wykonywania obowiązków służbowych budując halę Targów Poznańskich. Został porażony prądem, wskutek czego miał niedowład lewej ręki. Został inwalidą w wieku 28 lat (dokument nr 1). Jak wspomina rodzina, podjął heroiczną walkę o odszkodowanie i rentę. Niestety przegrał, a jedyne co wywalczył to zmiana stanowiska pracy. Został woźnym (portierem) (dokument nr 2). Drugim brzemiennym w skutkach wydarzeniem była budowa domu w latach 1931-1932. Pan Roman wraz z żoną Franciszką oraz dziećmi odnaleźli swoje miejsce na ziemi. Chwile wolne pan Durek poświęcał swojemu hobby: łowiectwu. Aktywnie działał w Kole Łowieckim- Poznań. Cała rodzina była szanowana i lubiana w środowisku. Jednak spokojne życie poznańskiej i polskiej rodziny Durków legło w gruzach jesienią 1939 roku.

"Wydałem rozkaz zabijania bez litości i bez miłosierdzia-mężczyzn, kobiet i dzieci polskiej mowy i polskiego pochodzenia. Tylko w ten sposób zdobędziemy potrzebną nam przestrzeń życiową.... Polska będzie wyludniona i zasiedlona Niemcami." Tymi słowy Adolf Hitler w przemówieniu z dnia 22.08.1939r. rozpętał piekło, trwającej sześć lat barbarzyńskiej wojny.

Pan Roman po raz pierwszy zostaje aresztowany przez hitlerowców w październiku 1939 bezpośrednio ze stanowiska pracy. Po przesłuchaniu w poznańskim Domu Żołnierza zostaje umieszczony w więzieniu na ulicy Młyńskiej. W tym samym czasie jego rodzina zostaje wypędzona z domu. W zamyśle hitlerowców nowo utworzony Kraj Warty (w skład, którego wchodził między innymi Poznań) miał być zamieszkany tylko i wyłącznie przez Niemców. Właśnie ten dom to pierwszy akt dramatu rodziny Durków. Żona pana Romana i czwórka dzieci zostaje pozbawiona całego majątku. WYPĘDZENI (niektórzy mylnie nazywają czyn ten, wysiedleniem) bez środków do życia, muszą rozpocząć nowe życie w innym miejscu daleko od domu. Cała rodzina oprócz pana Romana (którego już nigdy miała nie zobaczyć) zostaje wywieziona do Generalnej Guberni w okolice Sokołowa Podlaskiego. Tu rozpoczyna się gehenna, która trwa przez cały okres wojny. Ale to już materiał na inny artykuł który ukaże się niebawem.

W styczniu 1940 roku pan Durek zostaje zwolniony z więzienia. Przyczyniła się do tego perfekcyjna znajomość języka niemieckiego. Jakiegoż musiał doznać szoku i rozgoryczenia, gdy zorientował się, że stracił wszystko. Rodzinę, dom, majątek. Został sam i samotnie rozpoczął walkę o powrót najbliższych i utracone mienie. Rozpoczął walkę o honor. Walkę z góry skazaną na niepowodzenie. W połowie marca 1940 roku ponownie zostaje aresztowany przez Gestapo. Jest przetrzymywany w Forcie VII w Poznaniu. Następnie przewieziony 24 maja do K.L. Dachau. Tam już nie jest Romanem Durkiem ale więźniem naznaczonym numerem 10568!!!!!!! (dokument nr 3 i 4). Jego obozowe cierpienia trwają dwa długie lata. Drugim aktem dramatu rodziny Durków było inwalidztwo głowy rodziny. Więzień numer 10568, jako inwalida, "staje się istnieniem niewartym życia". W założeniach akcji T4 zostaje przeznaczony do "likwidacji". 4 maja 1942 roku transportem tak zwanym "Invalidentransporte" (więźniowie chorzy i niezdolni do pracy) (dokument nr 5) zostaje przewieziony do zakładu eutanazji w Hartheim w Austrii. Tego samego dnia zostaje zamordowany, jego ciało spalone w krematorium a prochy zakopane w ogrodzie zamkowym w Hartheim. Dzień przed śmiercią, jeszcze z Dachau, wysłał list do swojej rodziny, słowa tam zamieszczone stały się swoistym pożegnaniem i testamentem zarazem (dokument nr 6,7,8).

O faktycznym miejscu pochówku i dacie śmierci Romana Durka rodzina dowiedziała się 4 lata temu. Wcześniej żyła w przekonaniu że spoczywa w Dachau. Oficjalne dokumenty to potwierdzały. Wyciąg z rejestru zgonów Urzędu Stanu Cywilnego w Poznaniu z 1945 roku, podaje datę zgonu na 10 sierpnia 1943 roku, miejsce Dachau, przyczyna katar kiszek (dokument nr 9). Międzynarodowe Biuro Poszukiwań podało całkiem inne daty. Miejsce jednak dalej było to samo. Chociaż wkradły się pewne nieścisłości. W swoim piśmie wspomina o transporcie z dnia 4 maja 1942. Jednak miejsce docelowe pozostaje nieznane. Czas zgonu według biura to 21 lipca 1942, godzina 12:30, miejsce to dalej chociaż już z coraz większymi znakami zapytania- Dachau, przyczyna odmowa pracy serca i układu krążenia przy katarze żołądka (dokument nr 10). Te i inne nieścisłości sprawiły że wnuczka pana Romana Durka, Elżbieta Rymarska postanowiła dociec prawdy. 71 lat po wojnie ustaliła miejsce pochówku i czas śmierci swojego dziadka. A to co ustaliła zostało opisane w tym artykule.

"Maj 2014r- 75 lat od rozpoczęcia tej, tak tragicznie zakończonej historii, po czterech latach odszukiwania dokumentów, faktów, dat, stanę w miejscu w którym mojemu drogiemu dziadkowi Romanowi odebrano życie... Zapalę światełko pamięci". Słowa Elżbiety Rybarskiej uświadamiają nam, jak wiele osób może jeszcze nie znać tragicznej historii swoich bliskich i żyć w błędnym przekonaniu co do miejsca pochówku, daty śmierci ukochanych osób. Tyle lat od zakończenia wojny a prawda dalej jest skrywana przez chichot losu. W poszukiwaniu prawdy musimy być nieustępliwi.

Zamek w Hartheim- miejsce masowej śmierci

"Ktoś zawyrokował: oni nie są w stanie już produkować dóbr, są jak stara maszyna, która przestała działać, jak stary koń, który na dobre okulał, są jak krowa, która nie daje już mleka. Co się robi z taka maszyną? Wyrzuca się na złom. [...] Tu przecież nie chodzi o konia i krowę, tu chodzi o ludzi, naszych bliźnich, o nasze siostry i naszych braci". Fragment kazania Biskupa Klemensa Augusta von Galena z roku 1941 w związku z wydarzeniami na zamku w Hartheim.

Zamek Hartheim leży niedaleko miejscowości Alkoven na terenie Górnej Austrii, mniej więcej 15 kilometrów od miejscowości Linz. Powstał na początku XVII wieku. Złą sławę przyniosła temu miejscu nazistowska akcja T4, która miała na celu mordowanie osób chorych psychicznie oraz kalek i inwalidów. Dla tych ludzi nie było miejsca w nowym społeczeństwie, jakie chcieli stworzyć naziści. Osoby te zostały uznane za bezwartościowe i zbędne. Szacunkowe dane mówią iż śmierć w tym miejscu mogło ponieść ponad 30 tysięcy ludzi. Nazistowska machina śmierci przestała bowiem wybierać. Oprócz osób chorych psychicznie zaczęto uśmiercać więźniów z obozów w Dachau oraz w Mauthausen i Gusen. W szczytowym okresie działalności zamordowano w tym miejscu co najmniej 10 tysięcy ludzi chorych psychicznie. Właśnie tym miejscu narodziły się "krwawe kariery} oprawców z takich obozów jak np. Sobibór, Treblinka, Bełżec. Pod zamek Hartheim podlegały inne miejsca gdzie mordowano ludzi chorych psychicznie jak i niepełnosprawnych takie jak: Sonnenstein- przed wybuchem II wojny światowej światowej sławy sanatorium oraz kurort wypoczynkowy, Hadamar. Załogę zamku stanowiło prawdopodobnie około 80 osób.

Na czele całej załogi stał SS- Haupsturmfűrer Rudolf Lonauer. Z zawodu lekarz, psychiatra. W NSDAP od początku lat 30- tych. Z pod jego ,"ręki" wyszli tacy ludzie jak np: Franz Stangl, Gustaw Wagner, komendanci obozów w Sobiborze oraz Treblince, jak i również przyszłe ,"kadry zarządzające" tymi obozami, od personelu administracyjnego, po medyczny. Właśnie w tym miejscu wprowadzono praktykę okradania więźniów z resztek ich godności oraz majątków. Po uśmierceniu więźnia usuwano złote zęby, włosy. Była to praktyka, która później powtarzała się we wszystkich nazistowskich obozach koncentracyjnych. Wszelkie rozkazy odnośnie akcji eksterminacji były przesyłane bezpośrednio z Berlina, do momentu gdy centrala akcji T4 została przeniesiona ze stolicy Rzeszy właśnie do Hartheim. Stało się to prawdopodobnie w roku 1942 lub 1943. Było to związane z chęcią zabezpieczenia najważniejszych materiałów akcji T4, przed alianckimi nalotami.

Akcja T4 trwała do roku 1944 gdy została wstrzymana. Wiązało się to z masowymi protestami ludności niemieckiej, oraz kościoła ewangelickiego i katolickiego. Protesty te wybuchły gdy miejscowi ludzie zaczęli skarżyć się na smród i odór rozkładających się ciał. Poza tym popioły ludzkie zaczęły wpadać przez otwarte okna do domów i przeszkadzać w codziennych czynnościach. Wielu widziało jak grzebane są zwłoki zamordowanych. W miejscowości Hartheim mieszkało tylko około 200 osób. W takim przypadku, gdzie każdy zna każdego i wie o wszystkim co się dzieje nie było trudno widzieć i wiedzieć co się tam dzieje. Wstrzymanie akcji T4 nie oznaczało jednak wstrzymania akcji ludobójstwa w tym miejscu. Autobusy śmierci wiozące skazanych na śmierć zaczęły kursować rzadziej. Nie zwiodło to jednak już nikogo. Modne stało się wówczas powiedzenie "Autobus jedzie", co oznaczało nic innego, jak tylko "kurs ku śmierci". Jednocześnie władze niemieckie rozpoczęły zacieranie wszelkich śladów ludobójstwa w zamku. Specjalnie wyselekcjonowani więźniowie rozpoczęli demontaż komór gazowych (później zostali zlikwidowani). Ekipy remontowe rozpoczęły przywracanie wyglądu zamku z początku XX wieku. Rozpoczęło się palenie dokumentów. Gdy wojska amerykańskie zajęły Linz dla komendanta obozu Rudolfa Lonauera stało się jasne, że wszystko jest stracone.

Popełnił samobójstwo razem ze swoją rodziną. Amerykańskie wojska przejęły tą część dokumentów, których nie udało się spalić. Dzięki temu oraz dzięki zeznaniom świadków udało się oskarżyć tych, którzy dokonywali masowych zbrodni na ludziach. Wielu jednak udało się zbiec. Do dziś nie udało się ich odnaleźć. Do dnia dzisiejszego odbywa się ekshumacja zwłok tych, którzy zostali zamordowani za to, że byli niepełnosprawni psychicznie i fizycznie. Czyni się to po to aby oddać im należną cześć i godnie pochować. Zamek Hartheim pochłonął życie kilkuset Polaków głównie więźniów obozu w Dachau, Mauthausen, Gusen. Lista obejmuje ponad 1000 osób zamordowanych do roku 1945. Oto nazwiska niektórych z nich: Roman Durka, Stanisław Zuske, Józef Zwoliński, Stanisław Zawacki, Stanisław Zawrzynowicz i inni.
autor wpisu
(15 znaków)
treść wpisu
(1000 znaków)
email
nie będzie widoczny na stronie
Copyright © 2006-2024 Vaterland.pl